Kwiecień,
plecień... i po kwietniu! I całe szczęście - powie pewnie większość z Was. Ten wiosenno –
zimowy miesiąc bowiem, w tym roku wplatał prawie samą zimę,
jedynie odrobinę wiosny, a lata wcale - także tu na Wyspach.
Wprawdzie do końca nie wiem jakie były pierwsze siedemnaście dni kwietnia w
UK, ale końcówka bardzo nas straszyła lodowatym wiatrem i kilka razy
nawet gradem. Na szczęście właśnie zaczął się nam maj i życie
znów stanie się piękniejsze i cieplejsze przede wszystkim :) Może
powinniśmy więc zaśpiewać – Witaj maj, piękny maj! U Polaków
błogi raj.. i uwierzyć w ten
tekst patriotycznej pieśni, by
się nam wreszcie ziścił w maju ten raj, niczym samospełniające
się proroctwo ;)
Wracając
jednak do kwietnia, bo o nim ten tekst, może nie przyniósł on nam letnich dni, ale za to masę innych pięknych rzeczy i mimo kiepskiej pogody, dla naszej całej czwórki był to miesiąc niezwykły. Przede wszystkim dlatego, że już pierwszego dnia wyruszyliśmy na bliski nam
wschód, czyli najpierw do East Midlands, a potem pierwszy raz w tym
roku wystartowaliśmy z angielskiej planety do Polski. A gdy
tylko dotarliśmy do centrum naszej Ojczyzny, ruszył
natychmiast kalejdoskop posiedzeń, spotkań, odwiedzin i
przemieszczania się z miejsca na miejsce. I tak przez pięć dni, aż
nadszedł czas na naszą wielką podróż, ale tym razem już tylko
we dwoje. Po piętnastu wspólnych latach, w tym dziesięciu małżeńskich i ponad ośmiu,
w trakcie których nie spędziliśmy sam na sam ponad dwóch całych dni
(bo weekend bez dzieci z raz albo dwa może nam się przytrafił)
postanowiliśmy zaryzykować, zaszaleć i skazać się jednocześnie
jedynie na swoje towarzystwo, aż na pięć dni! Czyste szaleństwo,
zwłaszcza że te kilka dni mieliśmy spędzić w niewielkim śródziemnomorskim kraju, będącym
miksem biało-czerwonych barw i angielskich akcentów, gdzie wieje
zarówno europejski jak i afrykański wiatr, a cywilizacja sięga 5
tyś lat wstecz. I oczywiście, żeby nie było za nudno i za mało
wrażeń, zaplanowaliśmy ten rocznicowy pobyt tylko we dwoje, nie by
totalnie poleniuchować, ale przy okazji odrobinę poznać inny kraj
czyli sporo się przemieszczać również na piechotę. Ostatecznie
nasz maltański wypad stał się też małym rekonesansem przed
powrotem tam kiedyś z dziećmi.
Potwierdza to naszą przypadłość sprawiającą, że jeśli już mamy jakąś ciekawą możliwość, staramy się ją maksymalnie wykorzystać. Komplikujemy sobie tym oczywiście
odrobinę życie, bo często odbywa się to wszystko w biegu, a
czas nasycony jest ponad miarę wrażeniami. Potem organizm może aż przez
tydzień się regenerować, bo przecież nie jest już młodziutki, ale i tak uważamy, że warto. Nikt
z nas bowiem nie wie ile ma czasu tutaj i czy pewne możliwości
jeszcze się powtórzą, nawet jeśli chodzi o te najbardziej
prozaiczne, jak napicie się z kimś kawy czy wódki, wspólny śmiech
i taniec. Trzeba zatem kolekcjonować niezwykłe chwile z podróży
czy spotkań z bliskimi, zwłaszcza jeśli zdarzają się one raz na
kilka miesięcy czy nawet lat.
I
dlatego cieszy mnie niezwykle fakt, że w ciągu moich jedenastu dni
spędzonych w kwietniu w Polsce, udało się tyle spotkań, a mocno
smuci to, że z niektórymi mimo pięciu miesięcy naszej nieobecności i
wizji kolejnych czterech, się nie zobaczyliśmy. Nasz pobyt na emigracji
zaczyna się chyba pomału okazywać sposobem na weryfikację, które
relacje rodzinne i przyjacielsko – koleżeńskie powinniśmy
pielęgnować, poświęcać im energię i cenny czas w Polsce, a
którym już nie...
A
zatem podsumowując – mój kwiecień w 2017 to pięć dni w Polsce,
pięć dni na Malcie i znów sześć w Ojczyźnie. W
trakcie tych jedenastu w`PL odbyło się osiemnaście spotkań w
pięciu różnych miejscowościach. A przez całe intensywne
szesnaście, do momentu powrotu do naszego angielskiego miejsca zamieszkania, sporo było też samego przemieszczania, bo aż pięć lotów samolotem,
pociąg Kutno - Poznań, bus Wawa - Płock, ok 200km autem i pewnie
podobna ilość przejechana autobusami na Malcie i kilkanaście
kilometrów piechotą. Świętowaliśmy w tym czasie też kilka ważnych okazji – Wielkanoc, naszą cynową rocznicę ślubu,
urodziny.. A wszystko to było możliwe dzięki naszym najbliższym i
ich dużemu wsparciu. Doceniamy to mocno szczególnie teraz kiedy na
co dzień tego wsparcia i pomocy nie mamy... Dziękujemy :)
Końcówka kwietnia wplotła jeszcze jedno niewielkie zdarzenie, o którym muszę wspomnieć. A miało to miejsce tydzień po naszym powrocie, kiedy mój organizm dochodził pomału do równowagi i próbował zregenerować nadwyrężoną mocno energię po
tych ponad dwóch szalonych tygodniach kwietnia. Udało się jednak znaleźć odrobinę sił, by domknąć sprawę rozpoczętą w marcu i ruszyć
wreszcie z małym szydełkowym kącikiem na internetowej
stronie z najróżniejszymi wyjątkowymi rzeczami produkowanymi przez kreatywnych ludzi. Taki mały
angielski owoc naszej emigracji - ciekawe więc co z niego wyrośnie? ;) Jeśli macie ochotę zajrzeć, a potem może podzielić się jakimiś uwagami czy polecić zwłaszcza angielskim znajomym to serdecznie zapraszam na justSoCrochet :)
Kwiecień, w tym roku, był dla nas zatem bardzo hojny, bo podarował naprawdę wiele. Liczymy, że maj, mimo niezbyt serdecznego powitania, będzie dobrym czasem i prócz kolejnego half term break i gości z Polski przyniesie też dużo
miłych, słonecznych dni. I tego właśnie majowego raju życzę nam wszystkim :) Pozdrawiam ciepło!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz