Podobno pierwszy rok na emigracji, niczym pierwszy krok w nowym kierunku, jest najtrudniejszy...
Zatem
dziś optymistycznie mogłabym stwierdzić, że prawie 3 miesiące
temu ten najtrudniejszy pierwszy rok został już za nami. A
ile jeszcze przed nami? Tego nie wiemy i na razie nie planujemy. Choć
znaleźliśmy się na Wyspach myśląc: to
tylko wyjazd tymczasowy, nie na zawsze... Po
roku jednak to nie na zawsze jest
wypowiadane już z mniejszym przekonaniem, a w głowie kiełkują
myśli, że na świecie jest przecież nieskończona ilość
ciekawych i pięknych miejsc. Ale czy w którymś z nich, moglibyśmy
poczuć się jak w domu? I nie odczuwać jednocześnie, raz na kilka
miesięcy, wszechogarniającej i irracjonalnej tęsknoty za tym, co
znane od dzieciństwa? A jeśli uda nam się, to swoje miejsce
znaleźć poza ojczyzną, to czy w którymś momencie coś lub ktoś,
w jakiś nawet niezamierzony sposób nie sprawi, że poczujemy się
jak intruzi?
Jesteśmy
przecież obywatelami świata, którzy maja prawo do wyboru miejsca,
w którym swoje szczęście chcą budować. Dzisiejszy, ustanowiony
5 lat temu przez Zgromadzenie Ogólne ONZ, International
Day of Happiness nam o tym wyraźnie przypomina. Wg ONZ dążenie
do szczęścia jest podstawowym celem człowieka. A
zatem nasze
miejsce urodzenia, kraj pochodzenia nie powinny w jakikolwiek sposób
w tym dążeniu nas ograniczać, prawda?
W
każdym razie skoro minął już rok naszego pobytu w UK , to myślę,
że warto jakoś go podsumować, wyciągnąć wnioski i zacząć
planować ten kolejny.
Zatem dziś optymistycznie mogłabym stwierdzić, że prawie 3 miesiące temu ten najtrudniejszy pierwszy rok został już za nami. A ile jeszcze przed nami? Tego nie wiemy i na razie nie planujemy. Choć znaleźliśmy się na Wyspach myśląc: to tylko wyjazd tymczasowy, nie na zawsze... Po roku jednak to nie na zawsze jest wypowiadane już z mniejszym przekonaniem, a w głowie kiełkują myśli, że na świecie jest przecież nieskończona ilość ciekawych i pięknych miejsc. Ale czy w którymś z nich, moglibyśmy poczuć się jak w domu? I nie odczuwać jednocześnie, raz na kilka miesięcy, wszechogarniającej i irracjonalnej tęsknoty za tym, co znane od dzieciństwa? A jeśli uda nam się, to swoje miejsce znaleźć poza ojczyzną, to czy w którymś momencie coś lub ktoś, w jakiś nawet niezamierzony sposób nie sprawi, że poczujemy się jak intruzi?
Jesteśmy przecież obywatelami świata, którzy maja prawo do wyboru miejsca, w którym swoje szczęście chcą budować. Dzisiejszy, ustanowiony 5 lat temu przez Zgromadzenie Ogólne ONZ, International Day of Happiness nam o tym wyraźnie przypomina. Wg ONZ dążenie do szczęścia jest podstawowym celem człowieka. A zatem nasze miejsce urodzenia, kraj pochodzenia nie powinny w jakikolwiek sposób w tym dążeniu nas ograniczać, prawda?
Pozostaje chyba sprowadzić
Królową do swojego ogródka ;D
|
Pierwszy
podstawowy chyba wniosek jaki mi się nasuwa to: życie w UK nie jest
bajką. Choć mieszkamy teraz w Królestwie położonym far far
away...from PL i choć może wielu wydaje się, że tak jest..
Możliwe, że dla Brytyjczyków tak rzeczywiście jest, może dla
polskich singli również.. A może nas zwyczajnie zbyt wiele mil
dzieli od Królowej i dlatego tego bajkowego czaru aż
tak nie odczuwamy? ;)
Przybycie do UK całą rodziną zapewne mocno komplikuje sytuację i zmusza do zmiany sposobu funkcjonowania o 180 stopni w wielu dziedzinach naraz. Polski singiel czy singielka, którzy, na nikogo nie muszą się oglądać i szybko załapią się do niewymagającej mocno pracy z wynagrodzeniem, za które nie tylko spokojnie mogą się utrzymać, ale i stopniowo zacząć realizować swoje mniejsze i większe marzenia, rzeczywiście mają chyba lżej i żyją sobie tutaj jak w całkiem fajnej bajce.
Każdy
jednak polski przybysz, który chce przetrwać w UK, musi przejść
przez kilka podstawowych rzeczy.
A
należą do nich – fakt, że możesz zostać rozjechany najpierw z
prawej strony. I choć Anglicy jeżdżą w mieście powoli i
prawie natychmiast zatrzymują się, gdy zbliżasz się do przejścia,
to lepiej mieć to zawsze na uwadze, a zwłaszcza gdy wsiadasz
za kierownicę ;)
Druga rzecz to trzeba znaleźć sposób na absurd niezrozumiały nawet dla samych Anglików, czyli podwójny kran przy zlewach. Jak połączyć ciepłą wodę z zimną? – oto jest codzienne pytanie ;) A może wystarczy zmienić ustawienie grzania wody na powszechnie używanych tu bojlerach, tak żeby z kranu nie leciał wrzątek?
Kolejna
sprawa, o której nawet po roku zdarza się jeszcze zapominać -
jeśli zawsze chcesz być w zasięgu
i nie przegapić nic na fb ;) to
nie wystarczy, że wieczorem wetkniesz odpowiednie
końcówki ładowarki do smartfona i do gniazdka. Musisz
jeszcze nie zapomnieć pstryknąć magicznego przełącznika przy
gniazdku!
Kolejna
przyziemna, ale jakże istotna sprawa utrudniająca funkcjonowanie w
UK to fakt, że w łazience nie skorzystasz z suszarki do włosów
czy innych przydatnych urządzeń elektrycznych.W angielskiej
łazience nie znajdziesz bowiem ani jednego gniazdka! A do tego
włączając światło, musisz uważać by nie urwać sznurka...
Żeby
było natomiast jeszcze ciekawiej to sprawa mycia okien na piętrze
też nie jest prosta. Aby to dokładnie zrobić potrzebujesz albo
magicznych szczotek na magnesy albo specjalnej ekipy sprzątającej.
Nie otworzysz tu bowiem okien tak, aby móc wychylić się
dobrze z mieszkania, ale za to przynajmniej nie wypadniesz;)
A jeśli to wszystko już przełkniesz i chciałbyś zostać zrozumianym przez angielskiego rozmówce, to musisz zacząć mówić o odległościach w milach, prędkościach w milach na godzinę, i najlepiej używać pound zamiast kg i quart a nie litrów. A potem jeszcze dowiedzieć się, co Brytyjczycy mają na myśli mówiąc we don't always see eye to eye czy don't count your chickens before they are hatched...
Nawet
jednak wtedy, gdy opanujesz całą masę idiomów, bariera językowa
nieraz da o sobie znać. Pojawią się bowiem rzeczy, o których
chciałbyś opowiedzieć jakoś wznioślej czy bardziej poetycko a
będziesz musiał używać dużo prostszych słów i ostatecznie nie
przekażesz w 100% tego co miałeś na myśli. Podobnie będzie, gdy
staniesz przed prozaiczną koniecznością rozmowy o rurach, śrubkach
i zmianach ciśnienia wody z angielskim hydraulikiem..
Na koniec wspomnę jeszcze, że od początku pobytu w UK musisz nauczyć się na nowo liczyć – tylko na siebie, jeśli nie zamieszkałeś tuż obok przyjaciół czy rodziny, która już w UK jest ładnych parę lat a także liczyć...ceny w funtach :) Potem jeszcze przestać w głowie przeliczać i porównywać je do złotówek, i zacząć zauważać jak wiele możesz kupić za wynagrodzenie swojej jednej godziny pracy.
A jak to już wszystko ogarniesz i na koniec znajdziesz jeszcze sposób na dopadająca cię raz na jakiś czas mega tęsknotę za Polską, to wtedy zaczynie Ci się tu żyć całkiem alright i będziesz radośnie żeglował mimo chmur i zbyt zmiennego nieraz wiatru...oby ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz